środa, 26 września 2012

Obietnica - konkurs na Polterze

Krótka notka informacyjna.

Portal Polter.pl, a przynajmniej jego bardziej RPG'owa część ogłosiła konkurs na scenariusz do WFRP (edycja dowolna !!!) pod tytułem "Obietnica". Szczegóły konkursu pod adresem http://wfrp.polter.pl/Konkurs-Obietnica-c24839

 Może przełamać marazm i coś naskrobać? Zobaczymy, w końcu to jeden z moich ulubionych systemów, zwłaszcza pierwsza edycja. A i nagrody ciekawe :)

Halo? Słychać mnie?

Lada dzień kolejna sesja, a ja jeszcze nie spisałem co się działo na poprzedniej... Wstyd jak diabli. Jakaś mnie twórcza niemoc i nieochota dopadła bo notek innych też nie piszę, to znaczy piszę, ale zazwyczaj zaczyna się na ogólnym pomyśle a potem idzie jak po grudzie. Nie wiem czy to jesień czy inne okoliczności przyrody, ale mam nadzieję że szybko minie bo już zaczyna mnie to męczyć. Zamiast robić coś ciekawego oglądam głupie seriale albo gram w jeszcze głupsze gry (o tym będzie osobna notka, kiedyś, na pewno). Może tą notką przerwę passę marazmu.

Wracając do sesji. Takich problemów technicznych nie mieliśmy jeszcze od kiedy gramy. A to mistrz gry zepsuł mikrofon, to znów Brutal zepsuł skype'a i za Chiny Ludowe nie mógł się połączyć. U mnie też była mała apokalipsa, początkowo w ogóle nie mogłem się połączyć z internetem, później myszka stwierdziła że coś ją strzyka w kółku więc nie będzie współpracować. Na koniec system stwierdził że nie mam czegoś takiego jak mikrofon, mimo że mam dwa i rozmawiał ze mną nie będzie. Po prostu sądny dzień. Zanim zaczęliśmy grać, i to bez Brutala, mieliśmy ponad 40 minut spóźnienia. Co przy zakładanych dwóch godzinach sesji to wcale nie w kij dmuchał. W końcu udało się zacząć. Nie jestem pewien w jakiej kolejności, ale na sesję stawili się MG, Finor, Kahleen, Keffar, Koukhash i Nuadu, czyli po raz kolejny mieliśmy komplet graczy! Tak trzymać panowie!

A było to tak :)
Udało nam się w końcu zwinąć obóz, przy czym jak zebraliśmy wszystko na kupę, okazało się że samego mięsa mamy ponad 300kg. Na pięciu chłopa, MG jak zwykle nie chciał pomóc w noszeniu, całkiem sporo towaru. Zwłaszcza że mieliśmy jeszcze swoje graty i do przejścia kilkanaście kilometrów po bezdrożach. Skleciliśmy jakieś pseudo sanie i ciągnąc na zmianę ruszyliśmy na północ. Dobrze że to nie ja prowadziłęm bo chłopaki chcieli odwiedzić Dahoma, ale jakoś tak wyszło że napatoczyliśmy się na jakieś inne zabudowania. Powitała nas czerstwa babina która przedstawiła się jako Falera. Gospodyni na delikatne sugestie Koukasha o burczeniu w trzewiach wyciągnęła michę kaszy z brukwią i kwaśnego mleka czym napchaliśmy się jak trzeba. W zamian zostawiliśmy jednego z upolowanych zajęcy.

Uwaga na marginesie. Tak sobie przy okazji pomyślałem, że przydałby nam się kucharz jakiś. Póki nasze wyprawy mają po kilka dni to nie powinno być problemów, ale na dłuższą metę nie możemy się ciągle żywić samym mięsiwem. Bez warzyw i owoców to jeszcze nas jakaś słabość może dopaść, a i nie zawsze możemy mieć takie szczęście jak ostatnio i nałapać aż nadto zwierza.

Od babiny dowiedzieliśmy się jeszcze że te łuski co je znaleźliśmy w jarze, to są łuski zwierza zwanego Wężowijcą, ale co to za zwierz, czy niebiezpieczny czy też nie, tego już Falera nie wiedziała. Dała nam jeszcze jakichś ziółek do zupy i cynk o profesjonalnym zielarzu Japfenie żyjącym gdzieś na obrzeżach Trzewii. Po czym ruszamy w dalszą drogę, do Trzewii docieramy wczesnym wieczorem i od razu lądujemy "U Maryny". W karczmie oprócz lokalnych gości przebywa kilku wojaków pod bronią. Próbowałem pociągnąć ich za język, ale pewnie z powodu zmęczenia rozmowa jakoś się nie klei. Okazuje się tylko, że do wsi przypłyneli jacyś kupcy ze zbrojną obstawą pod wodzą niejakiego Talta. Reszta drużyny też jest konwersacyjnie niewydolna, więc poszliśmy po prostu spać. Koukash został naszym drużynowym skarbnikiem i ucziciwie przespał całą noc na naszej kasie. Rankiem po szybkim załatwieniu interesów z Maryną udajemy się na targ.

Tu kolejna dygresja. Całkiem sporo grosiwa zarobiliśmy na tym polowaniu, i od razu jako hyper-realiście nasunęła się myśl czy mieliśmy takiego fuksa, czy przesadziliśmy z MG w wycenie mięsa? Czyżby temat na kolejną notkę? :)

Później już właściwie były same zakupy, nie będę się zagłębiał w relację kto, co i za ile kupił. Wspomnę tylko że poznaliśmy Cadenda "Białe oko", miejscowego fachowca od robienia fajnych rzeczy ze skóry, w sumie nie udało nam się ustalić czy to bardziej rymarz czy kaletnik. Tak nas sprytnie omotał i zagadał że daliśmy mu część skór na kredyt, mam tylko nadzieje że zdaje sobie sprawę że go znajdziemy w razie czego.

W tym miejscu moja relacja się urywa, gdyż opuściłem na chwilkę szacowne grono celem wyrównania poziomu płynów w organizmie, a gdy wróciłem było już po sesji.

Tak szczerze mówiąc to mam mocny niedosyt i coraz bardziej przeszkadza mi że rano trzeba iść do pracy i głowa sama po 23'ej zaczyna opadać. Niestety to już nie te czasy gdzie można było zarywać nocki na granie, cóż starość nie radość. Następna sesja już jutro, jakoś wytrzymam. A jak będę "na głodzie" to może zacznę pracować nad swoimi projektami?

piątek, 14 września 2012

Czwarte (rozwinięte) skrzydło Rocrannona

Na początek uwaga dla niezorientowanych, jest to relacja z sesji RPG która odbywała się przez sieć a konkretnie połączanie skype i serwisu roll20.net.

Czwarta sesja za nami. Zgodnie z tracycją na początek lista obecności:

Tym razem przygoda toczyła się całkowicie w lesie gdzie Nuadu i Keffar w końcu mogli rozwinąć skrzydła (Rocrannona :) ). Dzielna drużyna po założeniu obozu była tak zmęczona że poszliśmy spać, na szczęście resztki zdrowego rozsądku nakazały zostawić Nuadu na warcie. Na jego zmianie kompletnie nic się nie działo i po kilku godzinach przyszła kolej na Keffara. Oczywiście zezowate szczęście na tę zmianę przygnało kilka dzików, które na szczęście poza robieniem hałasów nie sprawiło żadnych problemów. Polowanie też sobie Keffar odpuścił bo mrok był taki że miałbym większe szanse nabić się na własną włócznię.

Rankiem Nuadu gdzieś przepadł na godzinę, a wracając przyniósł dwa zające. Szybkie śniadanie i po chwili myśliwi ruszyli na pierwszy rekonesans. W planach było zatoczenie kilkukilometrowego koła wokół obozu, sprawdzenie ścieżek zwierzęcych, zastawienie kilku wnyków i powrót do obozu. Szczęście znów nam dopisało (opłaciło się upicie Tsara i podrzucenie szlifowanych kości na Polconie) i po kilku godzinach natknęliśmy się na wielkiego jelenia z dwoma sarnami i młodym koziołkiem. Szybka decyzja, łuk w rękę i jeleń został pierwszą ofiarą naszych myśliwskich zapędów.

W międzyczasie Koukhash i Finor mieli zajmować się obozem. Na początek postanowili zbudować polową wędzarnie.  Nazbierali za to sporo dziwnie ostrych kamieni ijakoś specjalnie nie zwróciło to ich uwagi, ale z powodu niedoboru jakichkolwiek narzędzi, zmęczenia Koukhasha i ogólnego braku porozumienia niewiele poza kłótnią z tego wyszło.

W tym czasie myśliwi wracając do obozu natknęli się na skarpę pokrytą sporymi chitynowymi łuskami, największe okazy miały nawet 50 cm średnicy! W skarpie znajdowały się również jakieś dziwne ni to jamy, ni to tunele, ale stwierdziliśmy że nie mamy ochoty na spotkanie z właścicielem tych łusek i czym prędzej ruszyliśmy w dalszą drogę. Bez dalszych problemów wracamy do obozu gdzie pierwsze co rzuca się w oczy Nuadu to dziwne kamienie które noszą ewidentne ślady obróbki przez człowieka. Godzina jest późna więc kładziemy się spać, tym razem moja warta mija na tyle spokojnie że spokojnie sobie czyszczę świeżo zdobyte skóry. Następny wartę przejął Koukash, a przynajmniej miał taki zamiar bo zasnął chwilę później. Tu znów los nam sprzyjał, gdyż w pewnym momencie mój szósty zmysł delikatnie dał mi znać że coś jest mocno nie tak. Okazało się że z niefrasobliwości wartownika postanowił skorzystać tygrysopodobny zwierz dobierając się do naszego jelenia. Na szczęście dość szybko przy pomocy pochodni udaje się dojść z kotem do porozumienia - kot odchodzi w szybkim tempie a my go nie gonimy. Koukash nie poczuwał się zbytnio do odpowiedzialności, wiec w ramach wdzięczności za nocne atrakcje Nuadu rano funduje mu gwałtowną pobudkę.

Rankiem stwierdzamy że mamy na tyle mięsa iż spokojnie możemy wracać do Trzewii, więc Nuadu z Finorem idą ostatni raz przejrzeć wnyki a ja z Koukashem porcjuje i pakuje miesiwo. Szybko nam to poszło więc idziemy jeszcze obejrzeć miejsce skąd wcześniej nazbierali z Finorem tych dziwnych kamieni. Na miejscu okazuje się że jest to całkiem spore rumowisko, wyglądające jakby ktoś dość regularnie zrzucał tu tłuczeń. Podążając ścieżką wśród gruzów znajdujemy całkiem sporą dziurę w ziemi w której Koukash, na węch, zaraz po tym jak do niej wpadł, od razu rozpoznaje piwniczkę z winem. Niestety brak światła i sprzętu do wspinaczki uniemożliwia nam dokładne zbadanie piwniczki. Po powrocie do obozu okazuje się że szczęście nam znów sprzyjało (ach te poprawiane kości) i we wnyki złapała się sarna, dwie łasice i jakaś mutacja kury z indykiem.

Na tym zakończyliśmy sesję. Po raz kolejny okazało się że dupy wołowe z nas a nie doświadczeni awanturnicy. Ruszyliśmy do dzikiego lasu na wielką eskapadę myśliwską, a tak naprawdę prawie nie mieliśmy niezbędnego sprzętu. Wymienię jedynie kociołek, liny, łopatę, siekierę, lampy i sól, a to oczywiście tylko rzeczy podstawowe. Będzie trzeba porządnie się zastanowić PRZED następną wyprawą. Do przemyślenia jest też system zapasów i w ogóle prowadzenia gospodarczej części wyprawy, ale o tym napiszę w jednej z następnych notek.

Z pytań do MG nasunęło mi się jedno, ile może ważyć zwierzyna którą upolowaliśmy? Bo zaczynam się obawiać czy damy rade to wszystko (jeleń i sarna?) dotachać do domu.

Na zakończenie chciałem jeszcze napisać, że sesja wywołała u mnie pewien niedosyt, jednak te dwie godzinki to trochę mało. Z drugiej strony mam świadomość że rano trzeba wstać, a pod koniec sesji większość już i tak ziewała. Czyżby to starość? Zobaczymy, może się uda w któryś weekend zorganizować dłuższą sesję i wtedy się "nagramy do oporu".

środa, 12 września 2012

Ostatni szewcy w mieście

Dziś będzie trochę nietypowo bo zupełnie nie RPG'owo. 

Kilka wpisów temu pisałem o szewcu Grzegorzu, który podnosił ceny bo nie był w stanie wyżyć za stawki z cennika. Jednym z elementów który był wtedy szacowany "na oko" był czas w jakim rzemieślnik jest w stanie uszyć takie buty od zera.

Trochę nie dawało mi to spokoju, bo zdałem sobie sprawę że kompletnie nie mam o temacie pojęcia. Buty kupuje się w markecie, produkcji chińskiej, płaci w sumie grosze a za kilka tygodni nie ma płaczu jak je trzeba wywalić. A jeszcze mój dziadek, choć szewcem z zawodu ani wykształcenia nie był, naprawić (NAPRAWIĆ!!!) buty potrafił. Kto w ogóle jeszcze naprawia buty? No może jakieś super drogie, ulubione, czy specjalistyczne, ale takie buty na co dzień? Kiedyś człowiek jak miał jedne buty to się cieszył i zakładał je pod kościołem, bo całą drogę niósł w ręku żeby się nie zniszczyły. A teraz? Prawie każdy ma kilka par butów, i nie mówię tu o kobietach które potrafią ich mieć setki. Buty codzienne, do biegania, ocieplane, w góry, lakierki, któż to wszystko zliczy, ot kolejne dobro które straciło na "wartości".

Choć są rejony świata gdzie bieda i zacofanie cywilizacyjne doprowadziło do sytuacji gdzie nadal luksusem są buty szyte z kawałka plecionki i starej opony czy plastikowej butelki, nasza "cywilizacja" umożliwiła nam zapomnienie o takich "drobiazgach". Nie wiem czy ktoś z Was czytał książkę lub widział film pt. "Droga", jednym z podstawowych elementów który ocaleni ludzie pożądali, kradli, zabierali sobie nawzajem były właśnie buty. Bez dobrych butów nie da rady się przemieszczać, czyli szukać pożywienia, uciekać przed wrogiem czy po prostu podróżować. Niby nic a cieszy.

Po cóż taki przydługi wstęp? Otóż wyobraźcie sobie, że wracając ostatnio z obiadu zauważyłem zakład szewski. Co więcej, był to działający zakład szewski! Niewiele się namyślając wstąpiłem do środka, powitała mnie kobieta (tak KOBIETA!) pracowicie uderzająca młotkiem w trzymane w drugiej ręce buty. Przywitałem się grzecznie i z pewną dozą nieśmiałości zagaiłem, że szukam pewnych podstawowych informacji na temat szycia butów. Na przykład takiego drobiazgu, jak dużo czasu dobry szewc musi poświęcić na uszycie butów.

Na początku szewcowa (jest jakaś żeńska forma "szewca"? feministki mnie zabiją :) ) dość niepewnie mi odpowiadała, ale w pewnym momencie na ratunek z zaplecza wyszedł mąż, również szewc. W pierwszej chwili poważnie myślałem nad przyśpieszoną ewakuacją, ale na szczęście tego nie zrobiłem dzięki czemu poznałem bardzo sympatyczne małżeństwo. Państwa Elżbietę i Stanisława Kapica, oboje jak się okazuje parają się zawodem szewca. Chyba mi po prostu wyszedł "rzut na reakcję", bo przez następną godzinę przeszedłem gruntowne, choć przyśpieszone, szkolenie w temacie szycia butów. Okazało się że gospodarz dysponuje starymi książkami, teraz praktycznie niedostępnymi za wyjątkiem antykwariatów i śmietników, które zawierają całą wiedzę zbieraną przez pokolenia rzemieślników. Dowiedziałem się czym się różni cholewkarz od szewca, z czego się składa dobra podeszwa, co to są noski i mnóstwo innych rzeczy których pewnie nie zapamiętałem. Miałem też okazję obejrzeć tradycyjne narzędzia którymi jeszcze niedawno szyło się buty a które teraz właściwie należą do prehistorii zawodu. Jednym z ciekawszych "eksponatów" była sześćdziesięcioletnia (!) szczecina dzika, którą się w specjalny sposób splatało z dratwą i używało do szycia delikatnej skóry.

To było niesamowite, dawno nie spotkałem ludzi z taką pasją w oczach opowiadających o tym co robią na co dzień. Smutne jest jedynie to, że sami mają świadomość o wymieraniu takich zawodów i że są prawdopodobnie ostatnim pokoleniem w rzemiośle. Gdyby nie to, że doba mi się nie domyka i kompletnie na nic nie mam czasu a hobby uprawiam kosztem snu, może by mi się udało wyprosić przyjęcie "na termin" i nauczyłbym się czegoś konkretnego w życiu? Pomarzyć dobra rzecz, może jak mi chłopaki podrosną, choć pewnie wtedy jeszcze więcej czasu będą wymagać :) Może nie jako źródło dochodów, ale jako pożyteczne hobby? Choć ponoć jest w Warszawie fachowiec który całkiem sam robi skórzane buty na miarę i bierze po dwa tysiące za parę, a terminy ma takie że trzeba trzy miesiące czekać. 

Pomyślałem także, czy nie było by ciekawe poszukać różnych takich "wymierających" zawodów i czegoś się o nich dowiedzieć, opisać, może, tu ukłon w stronę Sławka, utrwalić na zdjęciach? Może to dobry plan na wakacje, zamiast siedzieć nad jeziorem i pić browar, odwiedzić kowala, garncarza czy strzecharza? A może nie zamiast a przy okazji? Zobaczymy, mamy jeszcze trochę czasu do następnych wakacji.

A może nie trzeba daleko jeździć, tylko za rogiem jest mały zapomniany przez bogów i ludzi zakład gdzie starszy pan naprawia parasole? Wystarczy wejść i się przywitać, tacy ludzie zazwyczaj nie gryzą a jeszcze poczęstują śliwkami :)

P.S. Miałem rację, dobry szewc jest w stanie w trzy dni uszyć porządne buty. :)

sobota, 8 września 2012

Trzecie koty…

No dobra, wiem, dałem ciała. Miałem pisać relacje z każdej sesji, ale tak się pochorowałem że kilka dni później kompletnie nic z tej sesji nie pamiętałem. Co najwyżej kilka luźnych wspomnień z których nie udawało się sklecić sensownej całości. Odpuściłem. Mea culpa.

W międzyczasie (czwartek) odbyła się kolejna sesja na której już byłem dość przytomny by prowadzić mini dziennik, który mam nadzieje przekształcać następnie we wpisy na blogu.

Przy okazji wspomnę jeszcze o nowym pomyśle, roboczo nazwanym “Blog Complementation” (nie mylić z competition). Chodzi o to żeby kilka osób, na początek Tsar i ja, pisało swoje krótkie relacje z sesji, tak żeby pokazać to co się działo z różnego punktu widzenia. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy.

Na spotkanie duchem stawili się: MG (Tsar), Nuadu (Żuku), Keffar Twardziel (niżej podpisany), Koukhash (WojCiech) oraz nowy gracz Kahleen (Brutal). Jak na razie sami wojownicy i nie zapowiada się żaden władający mocą. Może to i lepiej, w tych lasach to by się nie przydał na wiele. Tym razem nie było problemów technicznych, choć musieliśmy skorzystać z pewnego tricku, tj. video mieliśmy na roll20 a audio via skype. Dlaczego? Dlatego że za videokonferencję na skype trzeba płacić, za to jakość dźwięku jak na razie jest nieporównywalna z innymi narzędziami. Swoją drogą, na następną sesję mam zamiar wykombinować jak nagrywać całe spotkanie.

Wracając do sesji. Tym razem nasza wspaniała kompania zaszalała i w końcu udało nam się opuścić osadę zwaną przez mieszkańców “Trzewia”. Powiadomiliśmy świeżo poznanych “przyjaciół”, że idziemy na co najmniej trzy dni w las polować. Jakby ktoś nas szukał to trzymamy się kierunku południowego.

Nie żebyśmy daleko uszli, zaraz za wioską napatoczyliśmy się na okaz lokalnej fauny w postaci trzymetrowego ślimaka. Wlokło się biedaczysko po trawie w tempie zgoła ślimaczym a Nuadu zaczął się głośno zastanawiać czy takie bydle jest jadalne. Postanowiłem więc sprawdzić czy to  w ogóle się nami przejmie. Przy pomocy zaimprowizowanej broni klasy ziemia (kamień) – ślimak, dokonałem aktu agresji. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania, bydle nagle nabrało zgoła nie ślimaczych prędkości i dosłownie rzuciło się na nas, a konkretnie na mnie. Okazało się że Koukhash słusznie krzyczał “spierdalać”, bydle mało mi nogi nie odgryzło. Szczęściem koledzy byli blisko i wspólnymi siłami udało się to mięczaka zaszlachtować. W międzyczasie pojawiło się z podziemi drugie podobne, ale wiedzieliśmy już czego się spodziewać i tego udało się posiekać na dzwonka. Nauczka na przyszłość, szukać leża, gniazda, bazy wypadowej. Tym razem tego nie zrobiliśmy i skarby przeszły nam koło nosa. Kahleen znalazł tylko jakiś kamyczek, którego wstępną wartość ocenił na 10x tyle złota niż wszyscy mieliśmy przy sobie… Tajemnicą pozostanie co było w leżu, tak jak tajemnicą jest czy ślimaki miały skorupy. MG się trochę plątał w zeznaniach, bo niby miały, ale się zakopywały. Ciekawe jak by to robiły ze skorupą? Bydle miało ponad 1,5 metra w “kłębie” czyli muszla jak u winniczka sterczała by na kolejne 4-5 metrów w górę. Nieważne :>

Po załatwieniu bydląt udaliśmy się w dalszą drogę. [Uwaga techniczna, przeszliśmy do hexa nr 1804]. Tym razem uważniej rozglądając się po okolicy. Na efekty nie trzeba było długo czekać, Nuadu znalazł ziele które nazywa “Zgorzelnikiem”, ja je pierwszy raz na oczy widzę, ale on twierdzi że dobre na oparzenia i jakieś wywary można z niego robić. Niestety nie wie jak, no trudno. Zauważyliśmy również las, w sumie to ciężko było nie zauważyć, ciągnie się jak okiem sięgnąć. Las jaki jest, każdy widzi, tu jakieś drzewa, tam krzaki, tu ślady dzikich świń nad strumieniem (!), zapowiada się niezłe polowanie. Szkoda tylko że znów pogoda zaczęła się załamywać, rozbiliśmy obóz nad strumieniem i już wydawało się że wszystko w porządku. Chwilę później okazało się że polowanie już się zaczęło, ale na nas. Nuadu i Kahleen nadziali się na krzak strzelający strzałkami, które po trafieniu w cel wypuszczały chmurę śmierdzącego dymu. Niby nic się nie stało, “raptem” 2 hp z czterech :> Mam tylko nadzieję że nie były zatrute, bo jeśli tak to mamy poważny problem.

Na tym sesje zakończyliśmy i wstępnie umówiliśmy się na następny czwartek. Wiem że się powtarzam, ale nadal jestem strasznie nakręcony i nie mogę się doczekać.

wtorek, 4 września 2012

Potężne klątwy ekonomiczne

Czyli jak pozbawić pewnych siebie graczy zbyt dużej ilości gotówki.

Umber zwany potężnym wszedł do karczmy "Pod złotym japkiem". Rozejrzał po prawie pustej sali, po czym przysiadł się do samotnie sączącego piwo człowieka.
- Witajcie mistrzu Grzegorzu - powiedział moszcząc się na ławie - Napijecie się że mną piwka?
- A chętnie - odpowiedział szewc z dziwnym uśmiechem na twarzy.
- Gospodarzu, piwka poprosimy - rzucił w stronę szynkwasu - Jeszcze wam nie podziękowałem za te buty co żeście mi na jesieni wyszykowali.
- Nie ma co dziękować - odrzekł - uczciwie żeście zapłacili to i buty uczciwe.

W tym momencie podszedł karczmarz. Stawiając na stoliku napój pomniejszych bogów, obrzucili woja badawczym spojrzeniem.

- Mam nadzieje, że macie czym płacić? - zapytał z równie podejrzanym co szewc uśmiechem.
- Pewnie że mam, właśnie wróciliśmy z jaskini utopcòw. - odpowiedział Umber zanurzając wąsiska w pianie - Dużo złota nie mieli, ale do końca zimy powinno wystarczyć.
- No jak niedużo, to może od razu zapłaćcie?
- No skoro się tak upieracie - odrzekł, po czym położył na stole garść miedziaków - To ile się należy?
- Pięćset sztuk złota.
Umber przez chwilę wyglądał jakby mu piwo w gardle zamarzło. Zbladł, znieruchomiał i wytrzeszczył oczy na karczmarza.
- Ile? - zdołał w końcu wyksztusić.
- Pięćset - spokojnie odparł karczmarz.Karczmarz wyglądał śmiertelnie poważnie, ale szewc miał uśmiech tak szeroki, że gdyby nie uszy to by pewnie sięgał dookoła głowy.
- To jakieś żarty, tak?
- Nie, wszyscy tyle płacą - wtrącił się Grzegorz.
- A żeby wam głupie pomysły nie chodziły po głowie, to ten tam - karczmarz wskazał ponurego typka w czarnej kolczudze siedzącego koło drzwi - to najemny mistrz miecza. Pracuje u mnie za wikt i opierunek.
- Za wikt i opierunek? To chyba nie jest za dobry w tym fachu.
- Jest bardzo dobry - tym razem to karczmarz się uśmiechnął - tyle, że jest mi winien jeszcze szesnaście tysięcy.
Umber wyglądał na kompletnie skołowanego, ale widząc uśmiech współbiesiadnika zaczął się zastanawiać.
- Mistrzu Grzegorzu, tylko nie mówcie ze to też moja wina...
- A i owszem że wasza. Kto jesienią z loszków tyle złota nawiózł, ze się z wozu wysypywało?
- No my z drużyną...
- Tak się to wszystko zaczęło - sapnął Grzegorz - Olafie, zapisz to piwo na mój rachunek, a ja opowiem jak to było.

A było to tak:
Jakeście złota z loszków przywieźli to się nawet wszyscy cieszyli, bo wiadome było ze coś u nas wydacie i się ludziska wzbogaca na waszym losie szczęśliwym. Tyle ze jak się zaczęło szastanie złotem, boście niby drobnych nie mieli to, się zaczęły dziać dziwne rzeczy.
Pierwszy był znów Jontek, jego chyba sobie bogowie upatrzyli. Wymyślił ze skoro za kufel piwa płacicie złocisza, to on tez chce złocisza za koszyk śliwek. Mieliśta kaprys na śliwy w listopadzie, tośta mu bez mrugnięcia zapłacili. Franek co to ryby łowi w okolicznych stawach stwierdził, ze pstrąg wędzony więcej wart niż trzy kosze śliwek, to tez żeście dali. No i tak to poszło. Worek mąki pięć złociszy, to bochenek piętnaście. Nikt tego złota nie nosił przy sobie, bo jednak ciężkie jak diabli. Wszyscy tylko na kreskę brali i potem się to jakoś rozliczało. Zanim się ludziska spostrzegli co się dzieje, to żeście całe złoto przechulali i pojechali dalej zapominając o sprawie.
A ceny szalały dalej. Ktoś kupił psa, zwykłego kundla, za tysiąc a potem wymienił na dwa koty po pięćset. Szaleństwo ogarnęło cała wioskę. Choć trzeba przyznać ze miedzy swoimi się wszyscy uczciwie z kredytów rozliczali.
Gorzej mieli przyjezdni, tak jak ten pod drzwiami, bo od obcych wszyscy żądali żywej gotówki. Zanim się zorientował co się dzieje już zjadł, wypił i zadłużył po uszy. W sumie w porządku jest chłopina to pewnie odpracuje u ludzi przed wiosna te kilkadziesiąt tysięcy co jest winien.
Zdarzali się tez tacy co nie płacili, na przykład nasz władyka. Jak przyjechał podatki zbierać to zaszalał na łącznie poł miliona i uciekł jak przyszło do płacenia. W pierwszej chwili jak usłyszał co tu się dzieje to chciał podatki podnosić, ale wtedy zbrojni zażądali podwyżek. Na to go nie stać, więc się cichcem wycofał i udaje że nic nie wie o sprawie.
Wiosną przyjadą kupcy ze świata to pewnie ceny wrócą do normalnego poziomu, ale na razie to lepiej pytajcie co ile kosztuje, i to zanim zamówicie. Takie to życie podłe, bez grosza źle, ale jak fortuna zbyt łaskawie złotem sypnie to też nie najlepiej.

Tym oto sposobem za pomocą prostego czaru o nazwie "jinflacja" lub jego potężniejszej wersji "hiper-jinflacja", można zbyt pewnych siebie graczy w try miga pozbawić gotówki lub złudzeń. Bo któż nie rzuci się na łeb na szyję gdy usłyszy że pobliski sołtys płaci za wilkołaka trzy miliony?