sobota, 9 lutego 2013

Oj moja biedna głowa...

W poprzedniej, dziewiętnastej już sesji udział wzieli:
Kaszkur, Nuadu,  SImeon i autor tego pamiętnika Keffar.

Po ostatnich przygodach wylądowaliśmy w Trzewiach gdzie w końcu udało się wyspać pod dachem, najeść do syta i wypić coś więcej niż wodę. Po zastanowieniu stwierdziłem, że chyba jednak się człowiek za bardzo do luksusu przyzwyczaja, bo co to? Raptem dwa dni byliśmy w lesie a już się luksusów zachciewa. Kiedyś jak się żyło z polowania, to i kilka miesęcy człowiek łóżka nie widział i wszystko było dobrze, ech starość nie radość. 

Rankiem po spokojnej nocy "U Maryny", wyruszamy do Japvena, może on coś będzie wiedział o tym zielsku co go Simeon dla brata szuka? Ruszyliśmy jak cywilizowane ludzie drogą na południowy wschód, daleko nie uszliśmy gdy Nuadu zauważył na południu krążące wielkie ilości ptaszydeł, głównie padlinożerców. Ani chybi coś się stało, może kto jeszcze żyje i pomocy potrzebuje. Oczywiście Kaszkur zaraz coś zaczął przebąkiwać o przedmiotach potrzebujących nowego właściciela, ale kto by go tam słuchał. Ostrym marszem ruszyliśmy na południe przez wzgórza i po chwili już było widać las, a na jego skraju chałupkę. Właśnie nad tą chałupą krążyły ptaki. Tu po raz pierwszy przydał się nowy teleskop Nuadu, za jego pomocą okazało się że kręcą się tam jacyś ludzie, ale nie sprawiają wrażenia że robią coś złego. Po chwili wszystko stało się jasne, mamy do czynienia raczej z rzeźnią niż jakimś pobojowiskiem. Rzeźnią w sensie dosłownym, właśnie jej właściciel Boenda sprawiał transport owieczek ze stada wdowy Falery (poznaliśmy ją tydzień temu). Swoją drogą będę musiał usiąść wieczorem i dokładnie dni policzyć, bo już mi się wydaje że jesteśmy rok na Rocranonie a na rozum wiem że nawet jeden księżyc nie minął. Boenda i jego córka Sobi okazali się moimi krajanami, umówiliśmy się zatem że jeszcze porozmawiamy dłuże jak go odwiedzimy z jakąś butelczyną i ruszyliśmy w dalszą drogę, tym razem na przełaj. 

Nie minęło wiele czasu jak znaleźliśmy chatkę Japvena tylko niestety gospodarza nie było. Pogoda była piękna, nigdzie nam się nie śpieszyło, to rozłożyliśmy mały biwaczek. Simeon z Nuadu poszli szukać ziółek (wokół domu zielarza, buhaha) a ja z Kaszkurem zajęliśmy się obiadem. Zanim peklowana wołowina zdąrzyła zmięknąć nadszedł Japven.

Noc spędziliśmy u zielarza, przy okazji dowiedzieliśmy się kilku ciekawych rzeczy o ziółkach, Simeon próbował się czego ś o ostrokrewie nauczyć, chyba mu nie wyszło. Trochę pogadaliśmy o okolicy, że na południu tu jest ładne jezioro, ale ostatnio zarasta jakimś dziadostwem, albo że wyspa Senna na której żyje zielacha jest całkiem blisko. Do tego rozpracowaliśmy znaczną część zapasu alchemicznej gorzałki, wieczór uznaję więc za udany. 

Wspomniana wcześniej gorzałka alchemiczna, naprawdę musi być zacnej czystości bo nikogo, nawet Nuadu, rano głowa nie bolała. W wyśmienitych chumorach postanowiliśmy zatem odwiedzić Boenda, tylko jeszcze uzupełniliśmy zapasy w Trzewiach i zgodnie z obietnicą, zaopatrzeni w napoje wyskokowe pod wieczór zapukaliśmy do drzwi rzeźnika. 

Nie chcę wnikać czy tym razem gorzałka była gorsza, kolejny dzień picia, czy też  przez mieszanie z piwskiem, fakt jest faktem że rankiem Nuadu nie nadawał się do życia. Prosił żeby mu dać wody, dobić i generalnie zostawić w spokoju.  On jednak jakiś taki chorowity jest, jakoś wcześniej na to nie zwróciłem uwagi. 

Następne dwa dni przeznaczamy na generalny odpoczynek, rekonwalescencje i czyszczenie ekwipunku, a jedyne co się ciekawego dzieje to spotkanie z kapitanem Petlaminem, który wprawdzie czuje się trochę lepiej, ale na morze się jeszcze nie nadaje. Pomieszkuje więc u Maryny i nabiera sił. Za to że uratowaliśmy mu życie obiecał nam darmowy transport na wyspę Senną, myśle że skorzystamy z tej pomocy, ale to jeszcze nie teraz.

Po dwóch dniach byczenia się pojawił się Luca i jako że byliśmy już spakowanie praktycznie od razu ruszyliśmy na zachód.

Zdążyliśmy minąć szubiennicę, gdy u naszego MG zaczęły się jakieś problemy techniczne i zakończyliśmy sesję. 
Po czasie przypomniałem sobie że mieliśmy robić wieczorne podsumowania, min. liczenie wydanej kasy, zjedzonego jedzenia itp, ale znów o tym zapomnieliśmy :) Poza tym sesja była udana, mimo że prawie nic się nie działo, udało nam się nawet "przeskoczyć" dwa dni, choć w sumie nie zostały wykorzystane jakoś super sensownie :)  

1 komentarz:

  1. A ja widzę muszę się postarać i zwrócić mocniejszą uwagę na wpływ pogody na nasze działania bo widzę, że opisujesz zimno i porywisty wiatr jako piękną pogodę :).

    OdpowiedzUsuń